Recenzja „Dead Rising 2: Off the Record”

Wiedzieliście, że swego czasu Capcom wypuścił 16 edycji pierwszego Street Fightera? SZES-NA-ŚCIE! Po co to piszę? Cóż, najwidoczniej w tradycji firmy leży wydawanie po raz enty nieznacznie poprawionego, ale w gruncie rzeczy tego samego produktu. Fani żółto-niebieskich wiedzą o czym mowa. Teraz jednak czasy się zmieniły i o ile w latach 90'tych, kiedy to o takich wynalazkach jak DLC czy patch'e do gier konsolowych można było jedynie snuć futurystyczne wizje przy ognisku reedycje miały jeszcze jakąś swoją rację bytu, tak teraz próba sprzedaży odgrzewanego kotleta często spotyka się z krytyką graczy. Czy tak jest w wypadku Dead Rising 2: Off the Record? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w treści poniższej recenzji.