Recenzja „Rayman Legends”

Uwielbiam gry z Raymanem. Szczególnie drugą i trzecią część. Obie były rewelacyjnie skrojonymi platformówkami 3D. Pierwszą cześć przygód też oczywiście ograłem jednak nie zapadła mi ona w pamięci tak jak kontynuacje. Czekałem zatem z niecierpliwością na Raymana w HD. Byłem ciekawy jakie zwariowane pomysły zaskoczą nas w czwórce. Czy najlepszy przyjaciel Raya - Globox - znowu wpadnie kłopoty? A co z Małakami i Wróżkami? W głowie miałem już epicką historię i nie mogłem się doczekać nowej gry od Michela Ancela, twórcy nie tylko Raymana, ale i Beyond Good & Evil. Niestety, rzeczywistość potraktowała mnie brutalnie i zaserwowała potrawkę z Kórlików w postaci Raving Rabbits, gdzie bohater niniejszej recenzji jest zmuszony do brania udziału w szeregu mini-gierek. Ok - pomyślałem - wszak Ubisoft już nie takie rzeczy robił z Raymanem, czwórka na pewno gdzieś się tam robi. Bałem się jednak, że moja ulubiona platformówkowa seria może skończyć na śmietniku historii jak - dla przykładu - Megaman.