Recenzja „Sniper Elite V2”

Dla przeciętnego dewelopera postać snajpera w osobie głównego protagonisty albo nie ma racji bytu, albo jest też kolejnym wcieleniem holiłódzkiego hiroła, który niczym Rambo szarżuje z furią na przeciwnika z odbezpieczonym granatem w jednej dłoni, karabinem snajperskim w drugiej oraz z puszką napalmu w ustach, przepijając metalowe odłamki łusek co i raz wpadające mu do rozdziawionych w akcie dzikiej satysfakcji ust. Serwowany graczom w kolejnych CoD'ach, czy Battlefield'ach obraz żołnierza posługującego się bronią długodystansową nijak ma się do rzeczywistości, gdzie człowiek takowy obarczony jest zwykle z góry określonym, pojedynczym zadaniem i co najważniejsze, działa poza polem walki. Rozumiem, że może to mniej atrakcyjne od wesołego wyżynania armii łotrów pragnących kontrolować świat, mało widowiskowe i w ogóle nieefektowne. W świecie dzisiejszej kultury, gdzie liczy się "show", nie ma miejsca dla strzelca wyborowego.